Posługa kapucynów w czasach zarazy

Posługa pierwszych braci kapucynów chorym w czasie zarazy

XVI wiek, w którym powstał Zakon Braci Mniejszych Kapucynów był stuleciem, w którym miłosierdzie chrześcijańskie dało wspaniałe przykłady dzieł i instytucji charytatywnych, jakich nie możemy znaleźć w żadnej poprzedniej epoce, tak jeśli chodzi o wielość, jak i różnorodność form. Bardzo szerokie było pole działania i otwarte na pełnienie tego apostolatu, ponieważ niezliczone były potrzeby większej części populacji. Wiele zakonów rodzących się w pierwszych dziesiątkach XVI wieku obierało za swój cel, jako właściwe sobie zadanie, oprócz osobistego uświęcenia, pomoc wielu ubogim istotom ludzkim zmuszonym do życia w nędzy i pozbawionym tego, co konieczne do życia.

Kapucyni, wrażliwi na znaki czasu, aktywnie włączyli się w tę tkankę społeczną i mieli ogromny wkład w dzieła charytatywne. Często byli dla ludzi punktem odniesienia nie tylko poprzez pomoc jaką nieśli, ale też poprzez bliskie relacje, jakie powstawały pomiędzy nimi a potrzebującymi w najbardziej tragicznych momentach ich życia. Bernardyn z Colpetrazzo, kronikarz Zakonu, przytacza myśl bł. Bernarda z Offidy: „W dzień sądu Pan nie będzie nas prosił o bardziej ścisłe zdanie sprawy z niczego innego, jak tylko z uczynków miłosierdzia. Kiedy myślę o tym, co mówi nasz Pan Jezus Chrystus, że w miłości Boga i bliźniego wypełnia się całe prawo, to nigdy nie czuję się bardziej zadowolony, jak w chwili kiedy jestem zajęty modlitwą albo jakąś posługą wobec bliźniego; i kiedy nie jestem zajęty jedną z tych dwóch posług, nie tylko wydaje mi się, że nie jestem zakonnikiem, ale nawet chrześcijaninem”. Tu znajdujemy się w sercu Ewangelii i franciszkanizmu: w miłości bliźniego, która jest potwierdzona przez miłość Boga i modlitwę. Myśl Bernarda z Offidy wyraża syntezę serafickiej duchowości, która narodziła się w momencie pocałunku trędowatego przez św. Franciszka i rozkwitła później w historii jego braci, a szczególnie w początkach kapucynów.

W służbie zadżumionym

Istnieje dużo budujących relacji kronikarzy na ten temat. Zaczniemy od Mateusza z Bascio, charyzmatycznego założyciela „pięknej i świętej Reformy”: „Kiedy brat Mateusz przebywał w klasztorze ojców obserwantów w Camerino, przyszła w roku 1523, jak spodobało się Bogu, na to miasto i na inne części chrześcijaństwa wielka zaraza. Rozpalony ogromnym pragnieniem, by umrzeć dla Chrystusa, jak dowiedział się, iż uczynił wielki sługa Boży św. Bernardyn ze Sieny, poszedł szukać ojca gwardiana tego klasztoru i z wielką żarliwością i łzami prosił go, aby zechciał udzielić mu zasługi świętego posłuszeństwa, tak by z jego błogosławieństwem mógł pójść i posługiwać zadżumionym. A tenże gwardian, widząc wielkie pragnienie brata Mateusza i znając też bardzo dobrze jego święte i dobre życie oraz przykładne obyczaje, jak u człowieka wypróbowanego w życiu duchowym, dał mu swe błogosławieństwo wraz z zasługą świętego posłuszeństwa. Tenże brat Mateusz natychmiast z wielką radością i dając doskonały przykład całemu miastu, z wielką gotowością ruszył pomiędzy tych zadżumionych i posługiwał im, starając się dla nich o pokarm cielesny i inne potrzeby. Ale najważniejsze było to, że troszczył się dla nich o pokarm duchowy, zachęcając ich do przyjmowania najświętszych sakramentów i zwrócenia innym ich własności. I wobec wielu, którzy byli porzuceni starał się o wszystko, czego potrzebowali; a kiedy nie było nikogo, kto by ich pochował, grzebał ich własnymi rękami. Spowiadał ich i udzielał im wszystkich pozostałych sakramentów, a w momencie śmierci w sposób godny podziwu ich pocieszał. I był to tak dobry przykład i tak bezcenna pomoc, jaką ten sługa Boży dał temu miastu, że przez wszystkich był uznawany za świętego”.

Inne świadectwo ukazuje początki apostolatu prowadzonego przez kapucynów wśród zarażonych dżumą: „W latach 1528-1529 wybuchła wielka zaraza i ogromny głód, o czym wiem, ponieważ sam miałem zarażone udo i bardzo dobrze pamiętam wszystkie te rzeczy. Tak więc w tych udrękach nie widziało się nikogo innego, jak tylko zmarłych z głodu czy z zarazy, czy teżę zabitych przez złych ludzi albo przez żołnierzy, do tego stopnia, że kto gdzie się ruszył znajdował martwe ciała i wilki, które je zjadały. Był wielki strach wybierać się w podróż, ponieważ spotykało się̨ bardzo mało ludzi i było wiele miast popalonych i ziem, których nikt już więcej nie zamieszkiwał. W tym okresie ubodzy kapucyni mieli nieco wytchnienia, bo ustały wszelkie prześladowania [wobec nich], a to dlatego, że było co innego do przemyśliwania, ponieważ nie było pośród zakonów, gdzie by nie znalazło się chorych czy zmarłych i zdawało się, że niebo płacze. Dlatego teżę ogień miłości, który płonął w tych sługach Bożych nie mógł pozostać w ukryciu i zaczęło się rodzić wśród nich poszeptywanie, i jeden do drugiego mówił: Co my czynimy? Teraz jest czas, by oddać życie dla Jezusa Chrystusa, kiedy tak wielu ubogich naszych braci umiera w desperacji, widząc się porzuconymi przez wszystkich, i to większość z nich bez sakramentów. Chodźmy poszukać ojca Ludwika i z jego błogosławieństwem, jeśli mu się̨ spodoba, pójdziemy: ktoś tu, a ktoś tam, by służyć zadżumionym. I powiadamiając o tym wszystkich, udali się do Camerino na miejsce [zwane] Colmenzone. Ojciec Ludwik, rozpoznając, że jest dziełem Bożym to, iż ci jego słudzy tak bardzo byli zapaleni, by podjąć się tego dzieła tak miłosiernego i z tak wielkim narażeniem własnego życia, okazał swą wielką radość i zatrzymał ich na jeden dzień i jedną noc… A była taka radość u tego ludu, gdy zobaczyli, że mają na swej ziemi dwóch kapucynów, iż wydawało się, jakby wszelkie zło ich opuściło. I udawszy się w tamte miejsca rozpoczęli od jednej okolicy i po krótkim czasie odwiedzili zadżumionych, a poznając ich potrzeby zatroszczyli się̨ dla każdego o to, czego potrzebował. Jeśli ktoś był ciężko chory, spowiadali go; a jeśli ktoś umierał z głodu, wtedy udawali się do bogatych, prosząc o potrzebne [rzeczy]. I wiele ubogich dziewcząt, które pozostały bez ojca i matki i były w niebezpieczeństwie wejścia na złą drogę, oddawali do klasztorów i innych bezpiecznych miejsc. Tych, którzy umierali i z powodu ubóstwa nie mieli [nikogo], kto by ich pochował, ci słudzy Boży sami grzebali. A kiedy niektórzy byli bliscy śmierci, z wielką żarliwością ich pocieszali i [zachęcali], aby wzbudzili żal za własne grzechy i pokładali nadzieję w Bożym miłosierdziu; by uczynili testament i uregulowali swe sprawy, i oddali innym, co było ich własnością. I ci biedacy zadżumieni uważali ich prawie za aniołów Bożych… W całej okolicy rozniosła się wieść, że ci święci zakonnicy nie chcą niczego, ale wszystko czynią z miłości Bożej. Przeto ludzie mieli wobec nich zaufanie, jak wobec własnych synów. Spodobało się Panu Bogu, iż w 1530 roku wygasły [ogniska] zarazy i, jak się dowiedziałem, powiadano, że wymarła jedna trzecia ludności, a w niektórych rejonach nawet więcej jak połowa. Była to zaraza bardzo rozprzestrzeniona w całej Europie i prawie w całym świecie. Nasi kapucyni wszyscy razem powrócili do ojca Ludwika i wszyscy, jeden drugiemu, opowiadali, jak wielkich rzeczy Bóg dokonał za ich pośrednictwem i jak ich zachował, tak że nigdy nikt z nich nie odczuwał [nawet] bólu głowy, ale zawsze byli zdrowi i radośni. I wielu bolało z tego powodu, że nie dane im było umrzeć i z wielką radością wszyscy dziękowali Bogu. I pewnego dnia pani księżna przybyła osobiście do miejsca, w którym przebywali i chciała zobaczyć ich wszystkich, i powiedziała: Teraz już więcej nie musicie się obawiać, że wasze Zgromadzenie upadnie, ponieważ są tak liczne wasze zasługi, że jest niemożliwe, aby Bóg porzucił tę świętą Reformę”.

Ten długi cytat przywołuje początek epopei prostoty, heroicznej miłości, entuzjazmu, bezwarunkowego darowania siebie w bardzo ryzykownej pod każdym względem służbie. W przytoczonym fragmencie odnajdujemy pierwotną inspirację, tę, która pchnęła św. Franciszka z Asyżu do ucałowania trędowatego. Odnajdujemy ożywiającego ducha: seraficką miłość, gorejącą aż po pragnienie męczeństwa. Znajdujemy wielość charytatywnych i społecznych działań, będących precyzyjną odpowiedzią na potrzeby konkretnych sytuacji. Odkrywamy czystość serca, człowieczeństwo, bezinteresowność, pełną solidarność z chorymi i ubogimi. Odnajdujemy funkcjonującą komunię wewnątrz wspólnoty, która zaprasza, pociąga i sprawia, że wszyscy bracia pracują razem, uzupełniają się i wspierają się wzajemnie autentycznie ewangeliczną miłością.

To doświadczenie zostało umieszczone w Konstytucjach kapucyńskich z 1536 roku i stało się prawem na fundamencie Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego i umarłego za nas: „A ponieważ dla tych, którzy nie pokładają miłości w sprawach ziemskich, jest rzeczą słodką, właściwą i należną umrzeć dla Tego, który umarł za nas na krzyżu, zarządza się, by w czasie zarazy bracia posługiwali według dyspozycji własnych wikariuszy, którzy w podobnych sytuacjach niech starają się mieć otwarte oczy rozważnej miłości bliźniego”. W tym miejscu stajemy wobec kategorycznego nakazu (= zarządza się!), który wymaga heroizmu. Jest zrozumiałym, że został on zatwierdzony w takich czasach, o których opowiadają nam kronikarze, a czego symboliczny przykład przytoczyliśmy powyżej. Znaczącym jest fakt, że przepis ten znika już w następnej redakcji kapucyńskich Konstytucji z 1552 roku. Można wyciągnąć wniosek, że pominięcie tego rozporządzenia wyznacza linię podziału pomiędzy idealizmem początków, właściwym dla grupy pionierów, a nieuchronnym realizmem następnego etapu, przystosowującym się z konieczności do rodziny zakonnej, która już rozrosła się ogromnie.

Jednak przesłanie pierwotnego tekstu Konstytucji kapucynów, wypływające z przeżytego doświadczenia, niezniszczalnie wpisało się w tkankę Zakonu, ponieważ posiadało swoją własną siłę i to nieznajdującą się w normach, ale w inspiracji charyzmatu odczytanego i przenikającego serca braci. Ponad prawem rozlewał się duch, a tego nie można było zgasić. Przepis został usunięty z tekstów prawnych, ale inspiracja pozostała i nie przestała działać. Historia dokumentuje, jak podczas epidemii, które niszczyły wiele włoskich, ale też znajdujących się poza Italią miast, widziano gromady braci kapucynów poświęcających się aż do śmierci włącznie tej heroicznej służbie braciom.

Ziarno siane pełnymi rękami zaczęło wschodzić, dojrzewać i nie przestaje przez wieki wydawać obfitych plonów. Tym, co się liczy, i co trzeba koniecznie odkryć w kapucyńskich Źródłach, to przeżywane doświadczenia. Oto jeszcze jeden piękny przykład: „Dla doskonałego zachowywania Testamentu bracia oddawali się służbie trędowatym w szpitalach, jak to było widać w Rzymie, w Neapolu, w Genui i w innych rejonach, a szczególnie w szpitalu św. Jakuba od Nieuleczalnie Chorych w Rzymie, który to szpital był prawie porzucony. Kiedy jednak przyszli tam kapucyni, doprowadzili go tak dobrego stanu, że był uważany w tamtym czasie za najlepszy szpital we Włoszech… I widziało się, za dnia i w nocy, wielkie zaangażowanie w troskę o tych biednych chorych, tak że kiedy wracali do zdrowia odchodzili wszyscy nawróceni, jako że na początku usposabiano ich do spowiedzi i Komunii św. Zawsze podczas posiłku czytano duchowe lektury i każdego dnia odprawiano Mszę św., i często głoszono kazania. I taki był zapał, by posługiwać trędowatym, że wielu braci prosiło przełożonych o możliwość tej posługi; i wielu z nich pozostało tam tak długo, aż bardzo święcie zmarli”.

Podkreślamy przyjętą na początku motywację: „Dla doskonałego zachowywania Testamentu”, która była u podstaw Reformy kapucyńskiej. Przykład św. Franciszka, który służbą trędowatym rozpoczyna swoje życie ewangeliczne, co zostało przywołane w Testamencie, stał się prawem przeznaczonym do „doskonałego zachowywania”.

W najbardziej pokornej służbie chorym w szpitalu wyróżnił się znany teolog, Franciszek Tittelmans, który pozostawił studia, obserwantów, swoją flamandzką ojczyznę, przybył do Włoch i wstąpił do Zakonu Kapucynów, aby przede wszystkim poświecić się służbie chorym. Bernardyn z Colpetrazzo prezentuje go następująco: „Franciszek Tittelmans, aby lepiej się umartwiać, poprosił, by łaskawie został przeznaczony do szpitala Nieuleczalnie Chorych dla posługi trędowatym, jak to się czyta o naszym ojcu św. Franciszku, jako że w tym czasie bracia kapucyni kierowali tym szpitalem i było ich tam zawsze dziesięciu albo dwunastu do posługi trędowatym. Tak więc po otrzymaniu tego pozwolenia przez kilka miesięcy posługiwał w tym szpitalu, podejmując najbardziej uniżoną pracę, jaka tam była, to jest utrzymywanie w czystości miejsc nieczystych. Prał bandaże, roznosił posiłki, podejmował też inne prace z takim zapałem i gorliwością, że wydawał się być drugim św. Franciszkiem… Był do tego stopnia podziwiany, że odwiedzało go wielu ojców zza Alp, którzy znali go jeszcze w Zakonie jako osobę szanowaną, a teraz widzieli go bez książek, jako prostego braciszka, bosego, odzianego w habit z szarego sukna. Z wielką miłością służył tym biednym chorym, a oni pytali go z wielkim podziwem: O mój ojcze, jak mogliście zostawić studia? Odpowiadał im sługa Boży: Ja wybrałem tę służbę, którą wskazał mi seraficki ojciec św. Franciszek. I wiedzcie, że moich Augustynów, Hieronimów, Chryzostomów, zamieniłem na tych; ci są moimi książkami: służyć tym biednym, tak bardzo nam przez Pana Boga polecanym”.

Zwrócimy uwagę jeszcze na jednego zakonnika, który podsumowuje heroiczny rozmach kapucyńskich początków oraz późniejszą, systematyczną posługę braci w szpitalach: „Gdy spodobało się Panu Bogu, by przełożeni posłali Ludwika ze Stroncone do pracy w szpitalu, on wzniósł ręce do nieba i dziękował Bogu, mówiąc: Widzę teraz, że Pan chce, abym ćwiczył się w cnocie miłości bliźniego. Podejmował w tym szpitalu najbardziej uniżone obowiązki, jakie tam były; a jako że przygotowywał bandaże dla trędowatych – i nieustannie ten święty człowiek miał na sobie fartuch i z nożyczkami w ręku ciął, zszywał i naprawiał te bandaże – tak więc dopóki trwało opatrywanie, nie było słychać w tymże szpitalu innego wołania, ze strony tych biednych chorych, jak tylko o ojca Ludwika. A kiedy rozdzielił bandaże szedł z radosnym obliczem, pocieszając ich jednego po drugim i pytając ich, czy mieli zaspokojone swe potrzeby. Pozostał w tym posługiwaniu przez czternaście lat bez przerwy. Było to czymś wspaniałym, że choć przebywał nieustannie w tym odrażającym zaduchu, a latem w nieznośnych upałach, nigdy nikt nie słyszał, aby się żalił i nigdy nie starał się o przeniesienie. I kiedy wspomniani trędowaci byli opatrywani, szedł pełen serdeczności od jednego do drugiego, podtrzymując ich na duchu, tak że wydawał się niczym anioł Boży. A jako że byłem tam kilkakrotnie obecny, [wiem że] nie słyszało się nic innego, jak tylko głosy tych biedaków chorych: Ojcze Ludwiku! Gdzie jest ojciec Ludwik? Był on pociechą dla każdego; i należało do jego obowiązków czytać, gdy chorzy jedli i błogosławić posiłek, i składać dziękczynienie [po nim]. I każdego ranka odprawiał Mszę św. dla chorych w szpitalu”.

I jeszcze jedno świadectwo: „Następnie, w tamtym czasie [1576 r.], w licznych miejscach w całych Włoszech wybuchła zaraza, a szczególnie w Mediolanie, gdzie posługiwali z wielką miłością kapucyni. Zostało im powierzone doczesne i duchowe funkcjonowanie lazaretu, [jako że] otrzymali pełnię uprawnień co do spowiedzi, a także władzę doczesną dla karania przestępców, która była potrzebna, by zapobiegać aktom cudzołóstwa, które przy takiej mieszaninie i tak dużej liczbie ludzi, gdzie było około dwóch tysięcy osób, i gdy nie było właściwej opieki, z łatwością popełniano i nie tylko ze szkodą dla duszy, ale też dla ciała, ponieważ w ten sposób zarażali się nawzajem. Dlatego czujność ze strony przełożonego [lazaretu] była przyczyną wielkiego dobra. Ten sam [brat Paweł z Salò], po tym jak skończyła się zaraza w Mediolanie i weszła do Brescii, zarządzał również tam lazaretem. A kiedy potem, po dwóch czy trzech latach, przeszła do Marsylii, on również tam podjął tę posługę miłosierdzia z wielkimi owocami, nawracając w momencie śmierci także heretyków. I przy tej posłudze miłosierdzia zmarło wielu braci”.

Podkreślmy ostatnie zdanie: „I przy tej posłudze miłosierdzia zmarło wielu braci”. Był to początek całej serii śmierci męczeńskich poniesionych z miłości, które ofiarowywała każda Prowincja w czasie częstych epidemii występujących w przeszłości. Jest to prawdziwa epopeja, którą pisał Zakon Kapucynów przez wieki swej historii. Strony w I Promessi Sposi [ważna dla narodu włoskiego powieść Aleksandra Manzoni: Narzeczeni] odwołujące się do tych faktów. Nie zostały ono wymyślone przez fantazje pisarza, ale zapisane z dokładnością historyka.

Takie były początki Zakonu Kapucynów. Dziś, wobec pandemii koronowirusa wydaje się, że Pan Bóg znów zaprasza braci św. Franciszka do gorliwego oddania się posłudze wobec chorych i cierpiących. Wielu braci wyraża taką gotowość wobec swoich przełożonych, a część z nich, będąc świadomi zagrożenia utraty zdrowia a nawet życia, już posługuje zarażonym w różnych częściach świata. Na pogłębioną refleksję nad teraźniejszością i opisanie tego przyjdzie pewnie czas w przyszłości, która jak i każdy z nas, wierzymy, jest w dobrych – Bożych rękach.

Opracowanie: Br. Tomasz Protasiewicz OFMCap, na podstawie:
Bracia Mniejsi Kapucyni. Piękna i święta Reforma, Serafin, Kraków 2018.

Pod spodem znajdują się nagrania niektórych świadectw wyżej opisanych. Wyboru dokonał i swojego głosu użyczył br. Kacper Stec OFMCap. Zapraszamy do posłuchania.

Biuro Prasowe Kapucynów - Prowincja Krakowska